Wahania meteo wpływały na kiepskie decyzje Łosia Pedro ze świtą jak i Jelenia Dudziarza z przybocznymi legionami. W zoologu było buro, wietrznie, mżawki na przemian z marzącym deszczem i śniegiem. Szaruga dołowała Łosia, bo już nie był pierwszej młodości, a i Jeleń wkraczał w wiek średni, ze wszystkimi przypadłościami o charakterze fizycznym, jak i umysłowym.
W sobotni wieczór Łoś Pedro wciąż przesiadywał w Terrarium, by znaleźć wyjście z impasu, którego przyczyną była Centralna Lecznica Termitów. W siedzibie Łosia była cisza. Żadnego myszoskoczka, żadnego kosika, żadnej sikorki czy patyczaka, albo co gorsza insekta z Kwakaczy Bis odłam Piszczących i Stworów. Musiał mieć pewność, że wieczorne spotkanie nie będzie zmącone niczyją obecnością, poza wskazanymi. Już słyszał stukot kopytek, szum drzwi od windy i powolne kroki cięższej fauny przybocznej, która spieszyła się. Wiedzieli, że Łoś nie znosi spóźnień i potem go trzepie, jak na zmianę pogody.
Po kolei pojawiali się wszyscy. Łoś na tronie podstawiał swoje świąteczne pepegi, by fauna klękając uniżenie, oddawała mu należny szacunek. Kiedy uznał, że są już wszyscy, a wartownik zamknął wrota od łosiowej nawy, zaczął:
- Zebrałem was, bo już czas. Mamy początek nowego roku, a w Centralnej Lecznicy Termitów siara, kaszana i ogólny sajgon pomieszany z dziekaną. Tak dalej być nie może. Mamy cztery lata zoologiczne, by posprzątać tę stajnię Augiasza i dać zoologowi lecznicę na miarę możliwości, a nie na miarę marzeń i ambicji Kwakaczy Bis z głównym mieszaczem Nosorożcem Pisio - zaczął Łoś i wertował karteluszkowe ściągi, co to mu przygotowała Gazela Dyktafonika, by nie wypadł blado.
- Przede wszystkim główny konował musi być znakomitym ekonomem. Rzutkim, pracowitym, z szerokimi horyzontami, znającym cudowne rozmnażanie kasiory i sztukę jej pozyskiwania z Centralnego Landu. Sytuacja jest bardzo trudna, ale nie niemożliwa do wykonania, choć Piszczące i Stwory będą nas blokować - wtrąciła Sitatunga Pierwsza, onegdaj przyboczna łosiowa w pierwszej elekcji.
- Chcę znać twoje zdanie, wszak znasz Centralną Lecznicę Termitów od podszewki - zwrócił się do Hipopotama Klausa Pedro - bo inaczej nie będziesz usypiać chorej fauny, ale całą lecznicę na wieki wieków - dodał.
- Nie ma co liczyć na to, że Nosorożec Pisio zrobi coś dla zoologu, Terrarium czy Grodzianum. Co schwyci na swój róg, to spierdoli, a sprzeda za sukces. Musimy sami wypić to nawarzone kwakaczami piwo. Uruchomić Wilka Paulusa, Krokodyla Dyzia i wszystkie możliwe zwierzaki do udzielenia helpunku Centralnej Lecznicy Termitów - odparł Hipopotam Klaus.
- Może by tak głównym konowałem w lecznicy zrobić Pancernika Mądralę?! - ni z gruszki ni z pietruszki wypaliła Tarantula Danica, onegdaj druga przyboczna łosiowa, zadekowana w terrarystycznej Stacji WirusLand, a potem w Lecznicy Znerwicowanych Termitów.
- Wyciągał z długów inne lecznice, to by się nadał do czarnej roboty dla własnej ambicji. Żeby udowodnić sobie i zoologowi, że lepszego nie ma i nie było w zoologu - ciągnęła Danica i nagle ściszyła głos, bo dotarło do niej z opóźnieniem okołomenopauzowym, że Pancernik stanął do wojny z Pomniejszymi Okazami za Lecznicę Znerwicowanych Termitów.
- Zerwał wszelakie mosty za sobą i podryfował do landów okupowanych przez Piszczących i Stwory, bo tam jeszcze nie jest spalony - ironicznie dodał Bocian Dario.
- A tak się dobrze zapowiadał w sąsiednim landzie; zrobię to, zrobię tamto, nawet kasiorę brał małą, byle by się załapać na stołek. Poznali się na nim, więc się ewakuował do wojewódzkiego landu, ba nawet do centralnego! Tam też nie bardzo mu poszło. Nie, nie, bez Mądrali damy radę! Mącicieli nie chcemy! - odezwał się nagle cyrulik Mateo Golec powracający do Centralnej Lecznicy Termitów z banicji zarządzonej przez Kwakaczy Bis.
- A ty już się zagospodarowałeś w Grodzianum? - wtrącił Łoś Pedro, spoglądając na nowy nabytek na głównodowodzącego do Lecznicy.
- Spoko Łoś, wszystko załatwiłem jeszcze grudniu. Ale ich zdziwka wzięła, jak się sam wyautowałem z KrosnaLand. Idzie się tam gdzie płacą więcej! - odpowiedział Mika Jęzornik, następca Crisa Boćwiny.
W Terrarium jeszcze długo w nocy trwały zajęcia w grupach. Łoś co chwilę wychodził rozprostować skrzypiące zawiasy i kopyta. Miał ciężki orzech do zgryzienia, a uzębienie ostatnio miał kruche i bał się, że bez wizyty u zębologa zoologicznego się nie obędzie. A od tego od najmłodszych lat oseskowych się wzbraniał, bo nie cierpiał jak mu ktoś w kłach grzebał i majestat królewski wystawiał na ból. Wolał go sam zadawać. Jeszcze nikt nie zauważył, ale cichaczem dopadała go deprecha królewska i coraz częściej sięgał po rozweselacze na przemian z pigułami.
- Ja pitolę, po co mi to było. Tak miałem dobrze. Bez nerw, bez nieprzespanych nocek, ciągłych nasiadówek, kwitów na jednego i drugiego - rozmyślał w samotności pustych nocą korytarzy Terrarium.
- Ale bez władzy, władzy, władzy...... - usłyszał niski głos, który niósł się echem po długich korytarzach nocnego terrarium. Obijał się o szklane drzwi kopców i wracał ze zdwojoną siłą do uszu łosiowych.
Pedro zbladł, ruszył z kopyta by sprawdzić kto sobie robi z niego jaja lecz nie znalazł nikogo. Wszędzie panowała przerażająca cisza i pustki. I już sam nie wiedział, czy to była prowokacja, czy jego podświadomość podpowiedziała mu najprawdziwszą prawdę.