Wybrali się do zagajnika w pobliżu targowiska roślinożernych. Arnoldzik, jak zwykle targał kołczan na strzały i biegł szybko,by dotrzymać kroku szefowi.W drugiej dłoni trzymał siatę pełną jabłek.
Szef je uwielbiał od lat. Był największym smakoszem jabłek marki Lobo w całym zoo.
- Szefie, to my znowu dziś będziemy jak Wilhelm Tell? - spytał zrezygnowany Arnoldzik.
- Nie marudź, naczelny, nie marudź. Wiesz, że za jabłka dałbym się zastrzelić - podkreślił swoje apetyty Maksio.
Chiuhuauha stanął pośrodku zagajnika i czekał cierpliwie, aż Arnoldzik pieczołowicie ustawi na jego głowie dorodny okaz jabłka. Co prawda było zimno, a chińskie pieski trzęsą się nie tylko ze strachu i z chłodu, ale przyjemność przeżycia za chwilę minuty grozy i nadmiaru adrenaliny, wynagradzała mu opieszałość Arnoldzika.
Małpka naciągała łuk, przykładała się do strzału, szukając natchnienia. Chybiła...
- Arnold, psiakrew, czy ty strzelać nie umiesz? Do jasnej cholery, czy to takie trudne przebić jabłko na mojej głowie, żeby smaczny soczek spłynął mi do mordki? - grzmiał piszczącym głosikiem Maksio.
- Szefie, bez nerw, drugi raz mi się uda - usprawiedliwiał spudłowanie strzału Arnoldzik. Małpa złajana przez Maksia długo nie mogła odnaleźć się w roli łucznika.
Czas mijał, na trawie zagajnika leżało mnóstwo nietrafionych strzał i jabłczanych ogryzek, które Chiuhuauha namiętnie rzucał gdzie popadnie, po każdej wsypie strzelniczej Arnoldzika.
- Maksio,dajmy se spokój z tym Wilhelmem, co? - podchodził szefa Arnoldzik. - Ja tam wolę zamiast łuku pióro. W tym jestem lepszy i zawsze trafiam w obrany cel. - kontynuowała Małpka.
- Wiesz, mądra małpo, ty zawsze masz rację - przyznał Maksio. - Wracamy do zoo.
Dwaj kompani objęci w pół, jednym równym krokiem podążali w stronę ogrodu. A wyrównać kroku nie było łatwo. Krótkie nóżki Maksia nie były w stanie iść takim samym rytmem, co długie nogi mądrej Małpki. W siatce zostało jeszcze parę sztuk jabłek. Usiedli więc w swym przytulym schronieniu i zajadali soczyste owoce.
Faks grzał się od nadmiaru wiadomości.
- Maksio, kochają nas! Zobacz ile życzeń urodzinowych przyszło do uchaczolubnych! - nie krył radości Arnoldzik.
- Puchacz Rupertus, Kobra Risto, Hiena Marija, Nosorożec Piso, Pawian Laluś, Kret Pablo, Słonica Tekla, Indor Giulio nie zapomnieli o naszym święcie! - Chiuhuauha w euforii czytał jubileuszowe newsy.
Wtem ktoś zapukał do drzwi. Arnoldzik pobiegł zobaczyć kogo tam niesie. W drzwiach stał ogrodowy goniec z wielkim pudłem.
- To przesyłka od Leniwca Ricardo. Proszę pokwitować - oznajmił goniec i się oddalił.
Maksio z Arnoldzikiem szybko rozdzierali kolorowy papier, który skrywał wnętrze urodzinowej paczki. Wreszcie dotarli do jej wnętrza.
- Leniwiec Ricardo wiedział, co lubię. - rozmarzył się Maksio pałaszując jeszcze ciepłą szarlotkę. - gadał z pełną mordką Maksio.
- Arnold, walnij jutro jakiś artykuł o Leniwcu w ramach wdzięczności. Aha, nie zapomnij dać mu naszych ulotek, aby przykleił w oknie. My jemu, on nam. Lubię urodziny i lubię jabłka w każdej postaci - mlaskał Maksio czule spoglądając na Arnolda. Dobry strzelec mu się trafił, choć z łukiem u niego na bakier.