2011-01-18 06:25

W labiryncie sumienia

Terminator Arnoldzik prawie dostał palpitacji, gdy pomiędzy wnoszeniem wiaderka z węglem dla najstarszych starowinek w Grodzianum, a rąbaniem pieńków podpałkowych, szpyknął w Innowacyjnej Lipie Krokodyla Dyzio.

Krokodyla jeżdżącego po ukochanej Kobrze, jak po wielbłądzie.

- Risto, ale wtopa! Dyzio wali po twoich kłach jadowych u ogrodowych szczekaczy. Normalnie można dostać odruchu wymiotnego! Ale sobie lansa uskutecznia przed elekcją do Centralnego Zoologa. To taktyka Specjalnego Landu Dziwolągów. Zeszmacić Terrarium za twojego królowania i pokazać, jak czerwone cegły są zatroskane kasiorą terrarystyczną. Straszy kontrolejszyn i grozi ogonem odwłokowym!  - rzucił na jednym tchu Arnoldzik.

- Spoko. Mnie tak szybko nie pogrzebią w glebie zoologicznej. Coś ty kurna myślał, tak jak oni? Żem jest nowicjat? Na wszystko mam kwity i zabezpieczenia. Dyzio przegina. Tera z Łosiem się pchają do centrali, więc będą pluć na moją elekcję, by usprawiedliwić własną niemoc i amatorkę. Na tym daleko nie zajadą, jakem Kobra  - powiedział spokojnym, monotonnym sykiem Risto.

- Szefie, trza wyjść do szczekaczy i odkręcić wszystko, zanim faunie urobią w mózgach wizję dyziową - podpowiedział Arnoldzik i jego facjatę  nagle skręcił ból, promieniujący od prawej łapy.

- Co ci Terminatorku? Zachorzał? Jakoś niewyraźnie dziś wyglądasz, szneka sina, łapy podrapane i trzęsące. Trza uskutecznić badania weterynaryjne - powiedział spaczony zawodowo Risto.

- Eeeee, nie. Nic mi nie jest. Tylko zmęczony jestem okrutnie od wiaderkowania w piwnicznych izbach. Ale trza punktować. Starowinki to duża siła na elekcjach. Jak Arnoldzika pokochają, to łapkami za cztery lata pokiwają - dedukował Terminator.

- Sie wie. Do trzech razy sztuka. Taktykę wdrożym inną. Specjalny Land Dziwolągów i Pomniejsze Okazy prędzej się pożrą o królowanie niż wszystkim się wydaje - nadawał Risto, tajemniczym sykiem, ale nie był to głos zranionego odrzuconego.

- Najbardziej się martwię Bocianem Dario. Ubezwłasnowolniony od pierwszego dnia królowania w Terrarium. Amnezja wsteczna i deprecha łosiowa. Jak tak dalej pójdzie, to Centralna Lecznica Weterynaryjna już mu nie pomoże. Widzę, jak podupada na zdrowiu. A tak czadowo się lansował za mojej elekcji - pomyślał z troską Risto.

- No więc Kobra, jak to z tym sztrumem było i tymi flepami podpisanymi na jesieni? Ściema jakaś, czy nie. Będą to rozkminiać na czynniki pierwsze, byś  szybko wyliniał - wtrącił Terminator Arnoldzik.

- Niech se Dyzio wzywa najwyższą sprawiedliwość zoologiczną. Jestem czyściutki, jak  dupcia oseska z zoologa. Za chwilę odszczeka, a w zasadzie odkłapie paszczą ataki na mnie. Oskarżyciel publiczny z ramienia fauny się znalazł, psiakrew! - wzburzył się Risto.

Arnoldzik usłużnie przyniósł Kobrze popołudniową herbatkę melissaczaj, by nieco rozluźnić Risto z zagęszczonej atmosferze.

Kobra popijał wolno i patrzył na trakt Grodzianum,  przez małe okno siedziby ZetGut.

- Taaak Arnoldziku, widzisz Terminatorku. Punkt widzenia zmienia się od punktu siedzenia. Jak nam pasi, popieramy, jak przestaje pasić, opluwamy. Kurna po com  chciał Zoologa zbliżyć do Europeland? Trza było kopiec terrarium zostawić tak jak był. Specjalny Land Dziwolągów walnąłby popiersie Wołodi w hoolroom i czerwone ogigle u cokoła. Jak wprzódy bywało. Że też kurna zapomiałem o tym, iż historia lubi zataczać krąg - powiedział niepocieszony Risto, któremu zebrało się na wspominki z czasów okołowykopaliskowych. 

- Risto, my się nie poddali. My jedynie w  planum terrarium, modyfikejszyn uskuteczniamy-pocieszał Kobrę Arnoldzik - ZetGut nie potrzebuje respiratora weterynaryjnego- puentował.

Tymczasem Kobra sięgnął po swój kapownik ristowy, co trzyma zawsze awaryjnie w polepie pancervolvo i powoli przewracał notatki.

- Z tym zaczekam. To jest bezcenne. Ten hak na finał. To moje gwarancje i glejt niewinności...

Zbliżał się wieczór. W kopcu Bociana, samica krzątała się po cichu, by nie zbudzić z drzemki swojego Daria. Sypiał  nerwowo, krótko i budził się jeszcze bardziej zmęczony, niż się kładł. Spojrzała na niego i była zaniepokojona. Dario rzucał się na boki. Był spocony, raz blady, raz rozpalony. Podeszła do sofy. Delikatnie musnęła jego dziób. Dario nagle otworzył oczy. Przez chwilę patrzył nieobecnym wzrokiem i powiedział.

- Na Wielkiego Mamuta! Ale miałem koszmara. Miałem omama, żem zachorzał i wylądowałem w Centralnej Lecznicy Weterynaryjnej na ostrym dyżurze. Kobra Risto stał nade mną z gigawką i bez skrupułów z całej epy coś mi w skrzydło pompował. A jaką miał minę? Jak grzechotnik, a nie jak kobra...

Bocian Dario nie podnosił się z sofy. Spojrzał w sufita kopcowego, splótł skrzydła na wysokości klaty i poddał się myślom, które jawiły mu się prawie, jak rachunek sumienia...

Wspieraj Szymona Sedno

Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe