2009-10-29 19:13

Skansen Pomniejszych Okazów

Łoś Pedro w pepegach, zafundował sobie jesienną przebieżkę wokół wód terytorialnych, dzielących kopce termitów Koguta Zenka od pozostałej części zoologu.

Jako Naczelny Kioskarz z tęsknotą wspominał czasy, gdy termity przychodziły do niego, aby coś uhandlować. Ta smykałka jednak do ubijania targu nic mu nie dała. Jego akcje spadały i tonął,jak amator niebezpiecznej kąpieli.

Trucht zamienił w galop. Dawał sobie wycisk, wtedy myśli w jego wielkiej głowie z porożem układały się w jakiś sensowny plan

- Jasna cholera, wszystko się rozłazi. Pomniejsze. Okazy spadają w rankingach na łeb, na szyję - zgryzota go nie omijała.

- Nawet takie stare ramole-mole, co wychodzą z Szafy Dzikodrżących robią interes wyborczy, szukając poklasku i nowego narybku. A ja? - prawie łkał Łoś Pedro zdołowany niepowodzeniami.

Stanął nagle, bo jakieś insekty wpieprzały mu lewe poroże. Oparł się o starego wiekiem graba i tarł róg i tarł, aż iskry leciały. Zrobiło mu się prawie miło i niebiańska ulga spadła na jego ciemne myśli.

- No ale jakiś mały sukcesik jest - dodawał sobie punktów Pedro. - Mój pomysł, moja wizja i moje układy - Pedro analizował sytuację.

- No, może troszkę trzeba było Kobrę Risto przekonać, ale się opłaciło. Skansen Pomniejszej fauny rozsypanej po całym świecie będzie! Musi być - skwitował Łoś. - Żaden skansen Grodu Wiercisława! -dodał w myślach Pedro.

- Tyle eksponatów czeka na wystawkę: trzonowy ząb mamuta z Wysp Owczych, paznokieć z lewej łapy Kondora australijskiego, kryza sępa amerykańskiego - wymieniał szybko Pedro.

- Te cenne okazy, to szał w zoologu, to moja przepustka na dalsze lata - marzył Łoś.

Właśnie przebiegał traktami Grodu Wiercisława, tuż obok przyszłego skansenu. Inne zwierzaki go mijały, stukając mu łapami w czachę.

- Te, Łoś,coś ty taki pewny sukcesu. Skansen straszy pustkami, kasy nie ma, a twoje wizje diabli biorą - krzyczały za nim grupy podrostków z pobliskiego zieleńca,stopnia średniego.

- Perdo, w ciula cię zrobi Sedno! Pedro, twoje sukcesy bledną! - naśmiewały się podlotki.

Łoś chciał usiąść na skwerze i ściągnąć pepegi,bo poczuł, że racice są pełne bąbli od nadmiaru biegania. Lecz tu już był parking dla Centalnej Lecznicy Weterynaryjnej - mała propaganda sukcesu Wiercisława.

Ze smutkiem poszedł do centrum zoo. Tam otwarte okna rady starszyzny grodu niosły echo comiesięcznej nasiadówki.

- Nie mieliśmy wyduszać z fauny ostatnich soków - mówił ten z lobby weteryjaryjnego, co nie ugiął się, by szczepieć stare zwierzaki za pieniądze grodu.

- Szczurek Witek złamał prawo, czy nie? Trzeba zlecić ekspertyzę - Struś Giorgio trąbił do starszyzny.

- A jak byłem u króla wszystkich zoologów, no wiecie, najprzystojniejszej łyski na jeziorach, to byłem bardziej niż musiałem - bełkotał Wiercisław, ni z gruszki ni z pietruszki. Starszyzna z lekka drzmała i nawet nie grzmiała.

Łoś spojrzał pod nogi ze smutkiem.

- Nawet z gazem mi nie wyszło, a tak bardzo się starałem.... I poszedł sobie sprawić gaz....

Wspieraj Szymona Sedno

Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe