- Kurna, ale sahara - pomyślał patrząc na obłożony jęzor. Dotknął wory pod ślepiami i ze wstrętem zlał futro zimną wodą.
- Nie mogę dziś tak się pokazać w Grodzianum. Zara mnie wezmą na tapetę. Lepiej zostanę w gawrze i się podkuruję z niemocy - postanowił i tak zrobił.
Wziął telefonię komórkową i szybko wystukał numer do Pancernika.
- Mądrala? Słuchaj no tylko, dwa raza nie będę powtarzać. Jestem dziś zainfekowany jednodniówką i nie mogę się uskuteczniać publicznie. Weź coś wygłówkuj, co by się wiaruchna nie pokapowała - wydał polecenie Pancernikowi.
- Się wie szefie. Przyłatwione. Znaczy się wyjazd do wojewódzkiego zoologu w ważnych sprawach investmentu, starczy? - spytał Mądrala, czekając na potwierdzenie królewskiej woli.
- Starczy, starczy. Fauna jest małokapująca, to się nie merknie. W razie co, czyń honory wiercisławowe - skończył rozmowę na prędce, bo czacha mu pulsowała i każde słowo dudniło niczym stado ogierów.
Spojrzał na gawrę. Wszędzie walały się ślady wczorajszej secretbalangashow. Wiechcie skisły nieco w wazonie i Grizzlego zaczął walił nieporządek w nawie głównej, confetti w kielonkach i resztki żarełka na tatowym dywanie.
- Eeee, siksy przyjdą, to ochędożą gawrę. Nie mam natchnienia na loty z miotłą. Zresztą Wiercisław i konserwacja powierzchni płaskich? To chyba jakiś kosmos. Król nie jest od sprzątania, król jest od królowania - skwitował gawrowy sajgon i bardzo śnięty usiadł na starym fotelu, tym, co pamiętał i czuł wiele.
- Dżazuu, co takie miętkie i śliskie mi się tu szwenda pod zadkiem królewskim? - krzyknął wystraszony Wiercisław.
- A fuj, jeszcze sierpniowe kluchy się uchowały? To Zychowiełk nie mógł ich z Pancernikiem lepiej pozgarniać do kubła? - krzywił facjatę, zeskrobując resztki z tapicerki pazurami.
- Ach, przeca tu siedział najprzód Kot Czester, a potem Kogut Zenek. Ale naświnił, a takim elegantem się mieni ze Specjalnego Landu Dziwolągów i księciem Gradotwórczych Mleczarzy! - wspominał nocne czuwanie przy flaszce.
- Nie, czas przystopować z tą dezynfekcją trzewi. Już nie te latka i nie to zdrowie - pomyślał przewidująco Wiercisław, zwłaszcza, że gniotło go na bebzonie dość mocno i co chwila ruszał do drewutni na posiedzenie.
- A tu jeszcze tyle imprez pływających! Najsamprzód były tańce i wyżerka na święto jesiennych zbiorów okopowych. Tera parapetówy w kopcach termitów i inne wszelakie zakrapiane. Muszę być wszędzie być. Dałem słowo Mądrali, że nie zejdę afisza. Słowo Grizzly świętsze od samego Wiercisława! - przypomniał sobie grafik pancernikowego lansu.
Wstał, podreptał do garkuchni. Wziął cebulę i główkę czosnku, nalał szklankę mocnej dezynfekcji i zaczął oczyszczenie ogólnoustrojowe. Nic go tak nie wspomagało, jak witaminy okroszone ulubionym antałkiem.
Powoli wracał na łono dnia. Czacha jeszcze nieco trzeszczała, ale już jakby mniej i poczuł napływ mocy do następnej lambady...