2009-10-01 12:16

Samotność Grizzly

Wiercisław GRIZZY padł zmęczony na fotel. Nawet nie chciało mu się ściągnąć sandałów z obrzmiałych licznymi imprezami nóg. Rozluźnił krawat, walnął marynarę na sfatygowany fotel i oddał się błogiemu lenistwu.

Westchnął bez entuzjazmu. Ogarnął wzrokiem gawrę.

- Ale syf. Kiedyś muszę posprzątać - pomyślał, jak co dzień, jak od wielu lat. Bystre ślepia Wiercisława wypatrzyły, a nos wyniuchał stojący w pobliżu barek. Stały tam różne butelki. Jedne pełne, drugie nadpite, inne puste.

- Cholera, trzeba coś z nimi zrobić. Gawra GRIZZLY, a zupełnie, jak w chlewie - rzucił niedbale  sam do siebie.

Powolnym ruchem tłuściocha zbierał puste flaszki, pamiętające niejedną zdrową popijawę i zaniósł je do kuchni. Od niechcenia  wrzucił je do wiadra na śmieci. Parę spadło na podłogę, przerywając głuchą ciszę i poturlało się w różnych kierunkach. Waliło go wszystko. Wargi suszyły, myśli drążyły niedźwiedzi mózg. Wróciwszy do pokoju sięgnął po szklankę i zapełnił po brzegi  Bols'em.

Sprężyny fotela zajęczały pod królem zwierząt. Przyzwyczaiły się one  do jego słodkiego ciężaru i różnych pierdów wydawanych raz po raz, zdradzając codzienne menu  Wiercisława.

Przymknął powieki. Myśli rozjaśniały się mu się w miarę wysychania butelki. Tak mu się przyjemnie i błogo zrobiło, że cisnął sandały podkręconym ruchem w różnych kierunkach. Jeden wylądował pod telewizorem, drugi gdzieś w okolicach szafy, na stercie zeszłotygodniowych koszul.

Bols wyciszał GRIZZY i nawet śmierdzące skarpetki zakładane nie od pary, podzieliły los sandałów.

Wiercisław odpoczywał, procenty usypiały i działały jak najlepsza marycha.

W gawrze nastała zupełna cisza. Niekiedy przerywana lekkim mlaskotem i chrapnięciami. Nadchodziła późna noc. Samotna noc, samotnego GRIZZY.

Wspieraj Szymona Sedno

Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe